13 dzień, 21 października 2008, Cadavedo - Almuna, 17 km



To był pierwszy dzień, kiedy padało od rana do wieczora. Już przed wyjazdem nastawiałem się na taką pogodę, więc nie zamierzałem bynajmniej spasować i zostać w schronisku. Takie zostawanie jest zresztą niewskazane i w wielu miejscach (zwłaszcza w miejscowościach turystycznych) wręcz niedozwolone.

Do takiego dnia trzeba się dobrze przygotować - inaczej zapakować plecak, inny przywdziać ubiór. W czasie deszczu łatwiej jest zgubić drogę - jest ciemniej, żółte strzałki są słabo widoczne na mokrym asfalcie i drzewach. O wiele łatwiej jest pomylić strzałkę z liściem lub żywicą na drzewie. Najgorsza jest jednak ta wszechobecna wilgoć, która wszelkimi drogami chce dostać się do ciebie poprzez quasi-wodoodporne ubrania. Muszę jednak w tym miejscu pochwalić moje buty. Nie dość, że są bardzo wygodne (idealnie dopasowały się do mojej nogi), to jeszcze bardzo dobrze trzymają moje stopy suchymi. Oczywiście nie dałyby sobie rady bez stuptut od Darka, dzięki którym woda nie cieknie do butów wzdłuż nogi. O ile równie dobrze radzi sobie kurtka, o tyle bawełniane bojówki nie wytrzymują walki i momentalnie nasiąkają wodą. Całe szczęście przechodziłem dziś obok dużego sklepu ze sprzętem przemysłowo-rolniczym. Wszedłem wzbudzając zdziwienie, ale zarazem jak wszędzie - zainteresowanie. Poprosiłem o spodnie z wystawy, wodoodporne. Kosztowały jedynie dwanaście euro, a myślę, że na pewno przydadzą się jeszcze nie raz. Wszak wielkimi krokami zbliżam się do Galicji znanej z opadów zwłaszcza o tej porze roku. Panie w sklepie były bardzo miłe. Kiedy usłyszały, że chcę nadłożyć kilometrów żeby skorzystać z internetu - wpuściły mnie do biura żebym sobie sprawdził pocztę.

Kiedy dowiedziałem się, że jutro pogoda ma być lepsza postanowiłem zaprzestać na zrobionych 19 km i pójść do pobliskiego schroniska w Almunii. Nie ma co na siłę brnąć w takim deszczu. Z drugiej strony jednak, jeśli się tylko da trzeba dawać z siebie wszystko. Dopiero wtedy czuje się, że robi się coś wielkiego, że poświęca się temu celowi całkowicie.


3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Hej kolego! Takie bładzenie, jak wczoraj, zwane przez niektorych "buraczeniem" (puszczam oko do Bartka, bo widzialem, ze tu zaglada) bywa nawet mile. Niestety nie wtedy, gdy wedruje sie w pojedynke. Zycze wiec, by juz Ci sie nie przydarzylo. Na pewno ciekawe doswiadczenie. Pogody na kolejne dni zycze, a spiaca dwojka w pokoju obok, na pewno sie dolacza. Pozdrawiamy

Dominik

Unknown pisze...

hej, jak zawsze zatyrana widze, ze troszczeke narobilam zaleglosci w twojej drodze, ktore dzisiaj szybko nadrobilam :] szybko tez wrocilo sympatyczne wspomnienie wspolnej wedrowki w Tatrach w moje imieniny, pamietasz jak padalo i jak bylismy mokrzy? do ostatniej niteczki. mile bedzie i twoje wspomnienie deszczu z Camino de Santiago :] a na razie zycze wytrwalosci. bo droga dluga jest i nie wiadomo co za zakretem jest.. :]
ania f.

Unknown pisze...

Ehh... pomiędzy kolejnymi obowiązkami zawodowymi... zajrzałem tu po raz pierwszy... trochę poczytałem i powspominałem piękne obrazy... szczególnie z zielonej Galicji... ehh pięknie tam u Ciebie, nawet gdy pada...