Bilbao

Noc spędziłem w autobusie linii Barcelona-Bilbao. Kto by pomyślał, że podróż zajmie aż 8 i pół godziny. Jak to bywa w autobusach wyspać się nie jest łatwo - przyjmujesz tysiące pozycji i żadna nie jest dobra. Do Bilbao zawitałem o 7 rano. Było jeszcze ciemno, ba, nawet godzinę później niewiele było jaśniej - muszę przestawić się na hiszpańską dobę. Nie ma tu wielu turystów. Rano obserwowałem głównie zwykłych ludzi smętnie ruszających do pracy lub szkoły. Moją uwagę zwróciły dzieci ubrane w mundurki z wyraźnymi motywami baskijskimi.

Czy ten warsztat taki stary, czy nasze FSO takie kultowe?

Oczywiście tym, czym szczyci się obecnie Bilbao (oprócz deklaracji niezależności) jest architektura. Rzeczywiście robi ona duże wrażenie! Metro zaprojektowane przez Fostera, fikuśne mosty, przejścia dla pieszych, tramwaj poruszający się po szynach ułożonych na trawniku, a przede wszystkim gmach Muzeum Guggenheima są gratką dla wielbicieli wszelkiego rodzaju sztuki nowoczesnej. Skorzystałem z okazji i wstąpiłem do tego ostatniego. No cóż - sztuka nowoczesna nie zaskoczyła mnie niczym nowym - no może w tym wypadku jedynie skalą, bo różnego rodzaju instalacje ustawione w olbrzymich zakrzywionych salach były dość duże. Bardzo ucieszyłem się, gdy okazało się, że na ostatnim piętrze wystawiono kolekcję Muzeum Wiedeńskiego pod nazwą – „historia sztuki”. Wystawa podzielona była na pięć części: portret, akt, pejzaż, martwą naturę i sztukę religijną. Każdą z tych sztuk pokazano na przekroju rożnych okresów, począwszy od sztuki starożytnej, skończywszy na początku XX wieku. Dość wspomnieć, że oglądałem oryginały płócien Velazqueza, Tycjana, Breughla i wielu innych sław. Jakoś chyba wciąż optuję za klasycznym poczuciem piękna i tradycyjnym przekazie. Przyznam jednak, że sam gmach muzeum robi fantastyczne wrażenie. Nie ma tu ani jednej prostej ściany - żadne z nich nie stykają się pod kątem dziewięćdziesięciu stopni...


metro zaprojektowane przez Fostera

połączenie klasyki z nowoczesnością

tramwaj na zielonych szynach

plakat reklamujący wiedeńską kolekcję

zawijasy gmachu Muzeum Guggenheima

...i słynny pająk obok

Zaczął padać deszcz. Zwiedzać Bilbao w taką pogodę zupełnie nie miało dla mnie sensu, więc ruszyłem autobusem do Castro Urdiales. To tu zacznie się moja droga. To bardzo ładna mieścina. Na samym początku urzekła mnie zapachem portu rybackiego. Tego szukałem! Piękny jest gotycki (znów!) kościół de Santa Maria konstrukcji przyporowej (takiej jak Notre Dame).





panorama portu w Castro Urdiales


pachnący rybą port

Pierwszych pielgrzymów - parę Niemców, poznałem już pod informacją turystyczną. Jak się później okazało to właśnie Niemców w schronisku było najwięcej. Ale oczywiście miks kulturowy jest spory: hospitaliero (gospodarz) jest czarnym Afrykaninem, w schronisku drzwi otworzyła nam Azjatka, a niedawno przyszli Meksykanin i Amerykanie. Nie sposób tu być samemu - ludzie trzymają się tu razem jak chyba nigdzie indziej.

schronisko w Castro Urdiales

Siedzę właśnie w jakiejś kafejce na plaży. Kieliszek wina (coś trzeba było zamówić) przyniósł mi przed chwilą kelner, który jak się okazało pochodzi z Neapolu, więc mogłem sobie po włosku trochę pogadać. Generalnie po angielsku w sklepach, kasach, kawiarniach nie jest łatwo się dogadać (z wyjątkiem Barcelony). Na szczęście dzięki znajomości włoskiego przynajmniej coś tam z tego hiszpańskiego rozumiem. Pogoda się poprawiła - chmury odeszły. Mam nadzieje, że jutro będzie dobra pogoda, bo mam zamiar przejść 37 km (Niemka twierdzi, że to 32km). Uff będzie ciężko... na pielgrzyma czyha w końcu wiele niebezpieczeństw...


Brak komentarzy: