18 dzień, 26 października 2008, Gontan - Baamonde, 39 km


Etapy w Galicji są dość krótkie - schroniska rozmieszczone są mniej więcej co 20 km. Jak na jeden etap wydaje się to mało, więc istnieje wielka pokusa żeby z dwóch etapów zrobić jeden. Czaiłem się z tym trochę, aż wreszcie dziś przypuściłem atak.

Rano znów było bardzo chłodno. Brak pierzyny z chmur powoduje, że nocą powietrze bardzo się ochładza. Coraz trudniej jest mu się też rozgrzać w ciągu dnia. Dziś, mimo słońca i bezchmurnego nieba mogem zamienić kurtkę, czapkę i rękawiczki na polar dopiero popołudniu.

Etap prowadził wzdłuż drogi lokalnej. Jednak tu, w Galicji, nie ma mowy o chodzeniu po głównej drodze - tu Camino zawsze prowadzi równolegle do niej, po drogach, na których koty zasypiają mając pewność, że nic i nikt nie zmąci ich spokoju. Drogi wiodły głównie po łąkach, polach lub szaro-brązowym dywanie z liści w lesie. Od czasu do czasu przeprawia się przez lokalne, czyste rzeki po pięknych, kamiennych, siedemnastowiecznych mostach. Szlak prowadzi też przez wiele wiosek - idzie się od jednego gospodarstwa do drugiego często przechodząc wręcz przez sam środek podwórka, między zabudowaniami, między oborą, a domem mieszkalnym - niemal zagląda się ludziom do talerzy... Niewielkie gospodarstwa wyglądem, zapachami i odgłosami, ale i skromnością i serdecznością gospodarzy bardzo przypominają mi polskie wioski (zwłaszcza te wólczańskie oczywiście).

Dzisiejsza droga była długa. Nie bez przyczyny została zapewne podzielona na dwa lżejsze dni. W połowie etapu zaczęła boleć mnie prawa noga. To ten sam mięsień, który bolał mnie w lewej nodze na początku. Trochę mnie to martwi, bo coś czuję, że ból ten będzie mi towarzyszył już do końca. Po pokonaniu trzydziestu kilometrów trasa zaczęła mi się strasznie dłużyć - wydawała się być bez końca. Pytałem co chwila ludzi ile mi zostało kilometrów i otrzymywałem sprzeczne informacje. Raz ktoś mi mówi, że idąc główną drogą zostało mi sześć kilometrów, ale po Camino to pewnie będzie z osiem. Po chwili następny napotkany poprawia poprzednika i mówi, że pozostało jednak dziesięć. Nie mam mapy, więc jedyne na czym mogłem polegać to właśnie takie informacje. Noga zaczęła boleć mocniej. Przez głowę jednak nie przeszła mi nawet na chwilę myśl, żeby się poddać i wziąć autobus (które notabene po tych wioskach i tak nie jeżdżą). Być może wtedy, kiedy ostatni raz wziąłem podwózkę (tuż przed tym, kiedy Santi powiedział ''nigdy więcej pociągów'') czułem się tak samo. A może noga wtedy bardziej mnie bolała? A może to ja jestem teraz silniejszy, wytrzymalszy?

Po raz drugi dotarłem do schroniska po zmroku. Byłem wycieńczony - przeszedłem w końcu 42 km. Ucieszyłem się jednak szybko, bo w schronisku byli inni pielgrzymi. Nie byli to jednak ani Santi, ani Katarina. Była to dwójka hiszpańskich rowerzystów oraz 72 letni Hiszpan z Galicji i Niemiec - wszystkich widziałem po raz pierwszy. Starszy pan jest z Lugo, czyli miasta położonego niedaleko Santiago. Swoją pielgrzymkę rozpoczął w Ribadeo, a zatem tam, gdzie byłem trzy dni temu. Widać po nim jego wiek, a po oczach i rękach rozpoznaję, że ciężko pracował przez całe życie - jego 72 lata zdają się być znacznie dłuższymi niż 72 lata spotkanych wcześniej Anglików, czy Francuzów z bogatych mieszczańskich domów. Każdy kilometr jest dla niego na pewno dużym wysiłkiem, a droga - prawdziwą pielgrzymką. Jest bardzo miły i zaczepia rozmową. Niemiec jest doktorem medycyny. Zaczął na samym początku, w Irun. Idzie sobie spokojnie już od miesiąca, przechodzi w ciągu dnia ze dwadzieścia kilometrów, a potem czyta i pisze.

Z dwójką rowerzystów poszliśmy na obiad do baru. Właściwie to była restauracja, nazywała się "Galicja". Piękny lokal - wcale niepodobny do zwykłych barów, których tu mnóstwo. Powiedziałbym, że jest trochę w stylu staro-zakopiańskim: sufit z osmolonego drewna, dużo obrazów i drewnianych rzeźb. Do pięknie podanego, okrągłego stołu podszedł starszy pan. Był niewysoki, praktycznie łysy, ale za to z długaśną siwą brodą. Ubrany cały na biało wyglądał jak stary mędrzec. To właściciel lokalu. Kiedy dowiedział się, że przyszli pielgrzymi przyszedł osobiście. Dostaliśmy pyszną zupę z warzywa, którego nie znam, a na drugie danie wieprzowinę. Była bardzo dobra. Hiszpanie do perfekcji opanowali przygotowanie mięsa - jest mięciutkie, soczyste i świetnie przyprawione. Na deser podano coś w rodzaju puddingu oraz smażone kasztany (a wszystko to za 9 euro). Na koniec przysiadł się do nas ów pan i długo z nami (no, właściwie to z Hiszpanami) rozmawiał. Dużo było historii i ciekawostek o Camino. Mowa była o 72 letniej Niemce, która w trzy i pół miesiąca doszła na piechotę do Santiago zaczynając trasę w Niemczech, o 74 letnim Niemcu, który podobną trasę pokonał samotnie na rowerze oraz o ojcu i synu, którzy przez czternaście lat rok w rok pokonują Camino. Okazało się, że ten siwy dziadek, z którym siedzieliśmy i tak długo gawędziliśmy to lokalny poeta. Dał nam swoje wizytówki z jednym ze swoich wierszy po czym nam go głośno zarecytował: (znów prośba o tłumaczenie)

Cando nacin en Galicia
chamabanme neno rico
como ia a ser pobre
nacendo nun paraiso.

Juan Corral Castro

Jak twierdzi pan Castro jego wiersze znane są na całym świecie, a książki jego autorstwa opublikowano między innymi w Polsce...


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

hej :)
to nie hiszpański tylko jakiś galicyjski regionalizm :)
Coś o szczerości/lśnieniu narodzin w Galicji, szczęśliwy chłopiec bogaty, jak biedak urodziny w raju.
Ale nie wiem, jakiś dziwny ten galicyjski...
Już prawie koniec... Ale ja myślę że to trochę jest jak u Cummingsa... Napisał kiedyś "Jeśli szukasz prawd, nie wkraczaj na trakt, trakty wiodą ku, a prawda jest tu". Masz ją gdzieś tam w sobie. I któregoś dnia znajdziesz, a Camina to na pewno piękne przeżycie :)
Wracaj bezpiecznie i świętuj hucznie urodziny :)
Magdalena

Anonimowy pisze...

Witaj Łukasz, właśnie dowiedzialem sie od naszego wspólnego szwagra o Twojej wyprawie-pielgrzymce. Szkoda, że dopiero teraz bo wspieralibysmy Cię w Twojej drodze od poczatku. Ale lepiej późno... Jako stary wędrowiec i przemierzacz różnych dróg doceniam wielkość twojego camino. Do tego szacunek za bardzo wartościowy opis wyprawy, myśli i wrażeń z Drogi. Jesteśmy z Tobą - piszę w imieniu całego naszego bractwa R. Teraz będziemy już oglądać Twoimi oczami wędrówkę do Santiago. Życzymy dobrej pogody wytrwałości i samych przyjaznych spotkań i ścieżek. Krzysiek & Co.