Trochę się bałem tego dnia, bo prognozy pogody były nieciekawe, Hiszpanie straszyli zimnem i deszczem, a do tego etap wyglądał na trudny. Na szczęście nie było tak źle. Powiem więcej - świeciło słońce! Cały dzień znów szedłem z Volkerem. Co i rusz pokazywał mi coś palcem, opowiadał, dziwił się wszystkiemu w okół. Co chwila słyszałem, że Galicja wygląda zupełnie jak jego Schleswig-Holstein. Gdy brakowało mu jakiegoś słowa po angielsku, używał niemieckiego, jakby mając cień nadziei, że go zrozumiem. Od czasu do czasu nadlatywała chmura, z której padał deszcz. Wtedy jednak byliśmy już pod wiatą przystanku i spokojnie czekaliśmy, aż chmura sobie odleci. Volker w wolnych chwilach żegluje i mówi, że dzięki temu zna się na takich warunkach pogodowych i wie, że zaraz przestanie padać.






Dziś śpimy w niesamowitym, wielkim, siedemnastowiecznym klasztorze w Sobrado Dos Monxes. Czuję się tutaj jakby czas cofnął się o jakieś kilkaset lat! Kościół i klasztor wyglądają niesamowicie! Klasztor założono w dziesiątym wieku, choć najstarsze zachowane pomieszczenie - kuchnia pochodzi z wieku trzynastego. Śpimy w pomieszczeniach, które kiedyś były stajnią. Wszędzie grube, kamienne ściany. Przywitał nas przemiły mnich i poinformował, że o dziewiętnastej w kaplicy odbędą się śpiewy (godzinki?).




1 komentarz:
Dla takich przeżyć warto żyć. Ta chwila w modlitwie i psalmach z mnichami w ciemności to zapewne tylko jedna z wielu nagrod jakie cie spotykają podczas drogi, ale robi wileki wrażenie. Ciesze sie ze przezywasz takie momenty!
A.
Prześlij komentarz