W drogę!

Stało się! Opuściłem wreszcie Warszawę i skierowałem się w stronę drogi. Kiedyś pielgrzymowało się od drzwi swojego domu - innej możliwości nie było. Pielgrzymka trwała nawet kilka lat - ale za to jaka była satysfakcja! Teraz mając ograniczony czas (nawet bezrobotni go mają!), szuka się szybszych połączeń, wybiera najciekawsze trasy, a nawet idzie się tylko najciekawszymi odcinkami pomagając sobie środkami transportu.

Ja przyleciałem właśnie do Barcelony. Samolotem. Lecąc podziwiałem widoki. To fantastyczne uczucie mieć świadomość, że nad każdą warstwą chmur, ponad ile by nie trwającą parszywą pogodą zawsze świeci słońce! Zazdroszczę pilotom - doświadczają słońca codziennie! Najładniejszym był chyba widok wierzchołka Mont Blanc wyłaniającego się z białej śmietany chmur.

Rezerwując miejsca w samolocie można było wybrać sobie fotel spośród tych niezajętych jeszcze przez nikogo. Wybrałem sobie miejsce w taki sposób, by obok mnie mogła usiąść jedna osoba. To miał być taki sprytny pomysł na poznanie kogoś w samolocie. Niestety - jedno miejsce obok mnie pozostało puste, a drugie zajęła starsza kobieta. No cóż, to kolejne potwierdzenie słów niejednego który mówił: "nie szukaj, jak się ma znaleźć, to się sama znajdzie''.

Zanim jednak wzleciałem w przestworza, pakując się pół dnia drżałem ze strachu przed wzrastającą wagą mojego bagażu. Co wziąć? Co zostawić? Radzi się, by zabrać jak najmniej, by plecak nie ważył za dużo. Ale z czego zrezygnować? Dosłownie przed zdaniem bagażu zdecydowałem, że tym, co pozostawię będzie aparat fotograficzny. Trudno, i tak w ostatnim czasie nie robię za dużo zdjęć najczęściej powtarzając sobie, że z piękna chwil będę korzystał na bieżąco, a jeśli jakaś będzie szczególnie znacząca, to sama zapadnie mi w pamięci. Zdjęcia, które będę zamieszczał to zdjęcia robione komórką - będą zatem dość kiepskiej jakości, zawsze jednak są jakąś wizualizacją przeżyć...

Ledwo pozbyłem się jednego ciężaru, a za chwilę przybył mi następny. Już w Barcelonie wrzuciwszy do automatu biletowego banknot 50 euro resztę - 48 euro, dostałem w monetach 2 eurowych...

Barcelona! Dojechałem do miasta metrem. Mknąc pod ziemią planowałem dalsze przesiadki i zdecydowałem, że zanim wyjadę na przedmieścia do swojego hostelu wynurzę się spod ziemi i obejrzę chociaż przez chwilę Barcelonę nocą. Dalej wszystko potoczyło się jak we śnie. Wysiadłem na stacji gdzieś w centrum. W gąszczu rożnych oznaczeń i dróg na podziemnej stacji metra wybrałem losowo jedno z przejść. Szedłem długim korytarzem kilkadziesiąt metrów. I już pomyślałem, że idę do kolejnej stacji metra, gdy nagle pojawiły się schody na górę. Wchodzę, wspinam się i... wychodzę wprost na Casa Batillo samego mistrza Gaudiego! Na początku myślałem, że to był plakat - budynek wyglądał tak nierealistycznie! Bajkowo podświetlony, mieniący się kolorami i przede wszystkim w formie olśniewający! Tak przywitała mnie Barcelona!


Zrobiłem sobie krótki nocny spacer po centrum. Ech, jak tu fajnie, jak tu ciepło - platany rosnące przy chodnikach, cudowny smród spalin skuterów, mnóstwo spacerujących ludzi, rozświetlone kawiarnie, piwo kuszące jak nigdy...

Nocuję w schronisku. Niedrogo tu i bardzo sympatycznie! Pomyśleć, że chciałem zaoszczędzić te 10 euro i spać na lotnisku:) Na szczęście wziąłem sobie do serca słowa: "że też w Twoim wieku chce Ci się jeszcze robić takie rzeczy..."


A tak wyglądają toalety w hostelu w Barcelonie:

żeńska

i obraz w męskiej
<--Przed

2 komentarze:

Mikuc pisze...

Gratuluję decyzji o wyprawie i trzymam kciuki za dobrą drogę i Twój szczęśliwy powrót :)

Ech, trochę jednak szkoda że nie wziąłeś aparatu...

g.

Unknown pisze...

ja również jestem z Tobą myślami i obyś wytrwał i odnalazł TO COŚ.

przychylam się do poprzedniczki, jak mogłeś nie wziąć aparatu foto?? wrr ;]

czarna