22 dzień, 30 października 2008, Arzua - Pedrouzo, 19 km



Nie spodziewałem się, że tego dnia zostanę poddany tak wymagającej próbie. Tu - gdzie łączą się szlaki, gdzie drogą idzie wielu pielgrzymów, gdzie oznakowanie jest tak doskonałe i widoczne na każdym zakręcie. Nie spodziewałem się, że tak blisko Santiago, tak blisko celu mej drogi będę zmuszony do tak wielkiego wysiłku.



Dziś zamierzałem przejść dość długi dystans 32 kilometrów do Monte de Gozo, czyli pod same wrota Santiago skąd do Katedry jest tylko godzina drogi. Bolała mnie noga, ale powiedziałem sobie, że dam z siebie wszystko i dojdę. W połowie drogi, przy pierwszym schronisku pożegnałem się nawet z pierwszymi Polakami jakich spotkałem na Camino. Oni zostali w schronisku, ja zdecydowałem, że pójdę dalej. Jeszcze minąłem pomnik pielgrzyma, który kilka lat temu w wieku powyżej sześćdziesiątki dokonał żywota na 25 kilometrów (!) przed Santiago.


Szedłem spokojnie szlakiem. W pewnym momencie, nieoczekiwanie droga zamieniła się w leśną, mało uczęszczaną. Szedłem dalej mimo, że po chwili leśny trakt zamienił się w wąską ścieżkę. Już wtedy wiedziałem, że zgubiłem Camino. Usłyszałem jednak szum szosy. Postanowiłem zatem iść mimo, że po chwili nie było także śladu po ścieżce. Podążyłem za głosem samochodów przedzierając się lasem. Doszedłem do strumyka. Przeskoczyłem go łapiąc się drzewa po drugiej stronie brzegu. Droga wydawała się być blisko. Po chwili jednak wyrosło przede mną pasmo gęstych zarośli zagradzając dalszą przeprawę. Próbowałem je przejść, ale pnącza roślin działały niczym zasieki. Moje nogi plątały się w gałęziach najeżonych kolcami. Walczyłem z nimi próbując wytyczyć ścieżkę, ale po kilku metrach, gdy zaczęły sięgać mojej głowy, wracałem pokonany wydeptaną ścieżką. Całe szczęście, że miałem rolnicze spodnie z gumy i kurtkę, która jakimś cudem oparła się kolcom i nie rozerwała się. Plątałem się tak w krzakach przez kilkanaście minut. W pewnym momencie poczułem się odcięty od reszty świata, otoczony wysokimi na ponad metr zasiekami. Postanowiłem wrócić do rzeki i pójść wzdłuż niej szukając jakiejś ścieżki. Po kilku minutach zobaczyłem jakiś przesmyk po drugiej stronie. Tu jednak rzeka zrobiła się szeroka. Szukając przeprawy doszedłem do drzewa, które leżało w poprzek rzeki łącząc brzegi. Było dość szerokie, ale trochę spróchniałe. Zdecydowałem się po nim przejść. Drewno było mokre, a ja szedłem z plecakiem. Pierwszy krok, drugi - ręce szeroko wystawione by łapać równowagę. Trzeci krok - docieram do spróchniałej części. Czwarty krok - jestem już blisko drugiego brzegu. Robię szybki piąty krok i... wpadam do wody. Zanurzyłem się w rzece do pasa. Złapałem się szybko drzewa i wygramoliłem na brzeg. Rolnicze spodnie dużo dały, a dzięki stuptupom woda praktycznie nie nalała mi się do butów. Nie wiem, czy bardziej mokry bylem od potu, czy od wody z rzeki. Za trzcinami odnalazłem ścieżkę. Jeszcze trochę poprzedzierałem się w kolcach, aż wreszcie wyszedłem na tyły jakiegoś placu budowy. Byłem wyczerpany. Na szczęście jedynym obrażeniem był kolec wbity w dłoń, który udało mi się po chwili wyjąć. Jeśli to co zrobiłem kilkanaście dni wcześniej to było jak mówi Dominik - ¨buraczenie¨, to to co zrobiłem dziś to był ¨wielki burak¨. Wszedłem do mieściny. Idąc w strugach deszczu czyściłem swoją białą kurtkę z błota. Przez chwilę myślałem jeszcze, że będę szedł dalej i dam radę dojść do Monte de Gozo. Poczułem jednak nagle chłód i osłabienie, więc zdecydowałem się pójść do najbliższego schroniska.

Teraz jest już dobrze - jestem po kolacji i kieliszku brandy, który postawił mi pielgrzym z Norwegii. Doświadczenie tego dnia jest jednak bardzo silne. Jesteś blisko celu, droga wydaje się być prosta, a jednak w każdej chwili możesz napotkać "ostatnią próbę''.

Jutro chcę dojść do Santiago. Do tej pory przeszedłem około 600 km, czyli 600 000 metrów, a zatem zrobiłem przeszło milion kroków. Santi mówił jednak, że moja pielgrzymka zaczęła się w Llanes - czyli w miejscu, gdzie po raz ostatni skorzystałem z innego niż chód środka transportu. Twierdził, że to, co przeszedłem do tamtej pory to była tylko ''inicjacja'' - ważna, ale nie pełnowartościowa jako droga. To dopiero bowiem od Llanes ciągnie się ponad czterystu kilometrowy pas ziemi, na którym nie ma metra, na którym nie stanęła była moja stopa.

Pamiętam jak Santi opowiadał jak to jest kiedy dochodzi się do Katedry. Gestem pokazał, że serce wprost eksploduje z emocji. Na pewno odczucia te są nie do opisania. Upłynie jeszcze wiele czasu zanim pojmę jak zmieniła mnie ta droga. Cel jest bowiem na pewno ważny, ale to droga kształtuje człowieka. Bo, cytując po raz drugi, zdajesz sobie sprawę, że ''to nie droga jest trudnością, to trudności są droga''.


19 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Łukaszu jestem twoim wiernym czytelnikiem i "towarzyszem" na Camino. Jesteś wspaniałym i wnikliwym obserwatorem życia, ludzi i świata. To co pisałeś było dla mnie ważne i było też pienym duchowym przeżyciem. W twoich słowach odczuwam dotnięcie łaski dobrego Boga. Moim marzeniem od kilku lat jest wybrać się na Camino. To co pisałeś dodaje mi odwagi. Jeśli Bóg pozwoli w następnym roku wyruszę... Pozdrawiam i dziekuję. Wojtek

Anonimowy pisze...

Jestem z Tobą od pierwszych chwil Twojego życia i oczywiście niemal w każdej chwili tej Twojej Drogi. Były to dla mnie bardzo ważne dni, a Twoje relacje, mimo troski o Ciebie, wielką radością, ale także dziwnym spokojem i pewnością, że to, co robisz, ma głęboki sens i ubogaca mnie i tatę, a także wielu tych, którzy towarzyszą Ci duchowo. Dziękuję Bogu za ten piękny czas, który biegł znacznie wolniej niż zwykle i był pełen wielu przemyśleń i refleksji. Życzę Ci, aby te Twoje 29. urodziny były wyjątkowe pod każdym względem, a wszystkie przejścia - źródłem siły, mądrości i radości w dalszym życiu.


Twoja Mama.

Anonimowy pisze...

per aspera ad astra... życzę ci, żebyś dzięki trudnościom sięgnął gwiazd. i żeby oświetlały każdą drogę jaką w życiu obierzesz.

wszystkiego dobrego na urodziny
Asia

Anonimowy pisze...

Zgodnie z prośbą- wpiszę się i ja, choć, muszę przyznjać- nie jestem wierną czytelniczką ;) Odkąd jednak zajrzałam tu pierwszy raz Twoja wyprawa siedzi mi cały czas w głowie i też mi "do czegoś służy". Życzę Ci byś wrócił umocniony i wiedział czego chcesz dalej.

pozdrawiam serdecznie!
to chyba jedne z ważniejszych urodzin, co?...
Beata BM

Anonimowy pisze...

wszystkiego najlepszego w dniu urodzin!

Anonimowy pisze...

Takie urodziny zdarzają się raz w życiu.Ten dzień jest jednocześnie ukoronowaniem twojego wysiłku i uporu w dążeniu do celu.
Życzę ci aby koniec tej pielgrzymki,był początkiem nowej drogi w twoim życiu .
Aby nowe wyzwania,które czekają na ciebie były łatwe do pokonania.
Twój Tata

Anonimowy pisze...

Stefan wpisuje się jako wielbiciel filmów i zdjęć z drogi. Każdy dzień zaczyna od ich oglądania, preferuje zdjęcia ze zwierzętami, no i film z jedzeniem spaghetti-przynajmniej trzy edycje dziennie( prosimy o przepis) Stefan 2 lata i 8 miesięcy

Anonimowy pisze...

Helenka, która już coraz lepiej czyta i pisze ( otrzymała 2 dyplomy przykładnego ucznia), dzisiaj zrobiła książkę o jesieni. Uważa, że twoja droga była trochę śmieszna gdy wpadłeś do wody( mamie przypomniało się jak Cię uciekając upuściła do strumienia w lany poniedziałek na Wólce)
Wiersz od Heleny na urodziny:
"Jodły
Szumią jodły na gór szczycie
Czego z dołu nie słyszycie
Kto ciekawym jest chłopakiem
Szybko się na górę wdrapie
szyyyszyyy"

Anonimowy pisze...

Może w przyszłym roku pójdziemy razem pieszo do Łeby to tylko 460 km. Życzę Ci wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.W szkole na informatyce dostałam 5 i 6.
P.S.wracaj do domu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Anonimowy pisze...

Życzę Ci, aby pięknie opisany i przeżyty czas przyniósł dobre owoce w dalszym życiu

Anonimowy pisze...

Przyjacielu mozesz zawsze na nas liczyc. Lektura Twojego pielgrzymiego dziennika byla akcentem wienczacym kazdy dzien. Celebrowalismy te chwile razem i za to tez szczegolnie chcemy podziekowac. Szkoda, ze wiecej wpisow juz nie bedzie. Cieszymy sie jednak, ze wracasz

Justyna, Dominik, Stach (zaocznie, bo juz spi)

Anonimowy pisze...

To moze i ja sie ujawnie ;)
'Odkrylam' twojego bloga chyba drugiego dnia wpisow i natychmiast mnie wciagnelo. Nie wiem po co ci byla ta ekonomia - ksiazki powinienes pisac! ;) Niby trudnosci opisujesz a tchnie energia i optymizmem :) Dzieki, ze chciales sie podzielic swoja 'droga' z szersza publicznoscia. Gratuluje i pozdrawiam
aniask

Anonimowy pisze...

last minutowo się wpisuję. Życzenia już były.
A, i upoważniam Cię do posłania przepisu na makaron który sobie zrobiłeś w świat :)

do zobaczenia :) Magdalena

Anonimowy pisze...

Zazdroszczę i gratuluje .Czytałam Twoją piękna opowieść z tej drogi z ciekawością .Miałeś piękne urodziny ,moje też już za dwa dni.Pozdrawiam.Z Bogiem

Anonimowy pisze...

Dla mnie jesteś wielki. Po pierwsze dlatego, że miałeś odwagę zmierzyć się z Camino; po drugie dlatego, że bez skrępowania dzieliłeś się swoimi troskami, odczuciami i doświadczeniem drogi.
Masz wielki talent do pisania książek podróżniczych i nagrywania filmów krótkometrażowych :)
Ściskam mocno
Magda G-B

Anonimowy pisze...

wpisuję się, jako że byłam wiernym czytelnikiem każdego dnia... można by powiedzieć, że doszłam z Tobą... biernie... wciąż czekam z pizzą...:-) sto lat braciszku!
Paulina

Anonimowy pisze...

Cos mi moowi, ze po tym dlugimmm marszu, zaczniesz biec jak forrest... i juz tak przez cale zycie. Fajna lektura- zaroowno na dzien dobry jak i dobranoc. Hugss

Anonimowy pisze...

Powodzenia, nie chwaliłeś się, że coś takiego planujesz :). Robisz to, o czym wielu z nas tylko myśli. Zbyszek

Anonimowy pisze...

Ja - podobnie jak Beata - nie jestem wierną czytelniczką, ale trzymałam kciuki od momentu, kiedy jeszcze przed wyjazdem robiłeś zapasy w sklepie. mam nadzieję, że jak wrócisz to podzielisz się wrażeniami i refleksjami. Przyznam szczerze, że Twoja droga pokazała mi, że warto dążyć do celu, choćby przeszkody piętrzyły się niemiłosiernie.
Pozdrawiam.