3 dzień, 11 października 2008, Santander - Santillana del Mar, 27 km (+7 km autobusem)




Dziś rozdzieliliśmy się - Mariche odleciała do Berlina, a Selene pojechała do sklepu po nowe buty. Pół dnia szedłem tylko z Katariną. Katarina jest twarda - ma bąbla na stopie wielkości orzecha włoskiego, ale trudno za nią nadążyć. Ma niemiecki, precyzyjny przewodnik, dzięki któremu nie zginęliśmy w niezbyt fajnych wsiach pod Santander. Na słynnym moście kolejowym, po którym nie wolno iść, ale jest w każdym przewodniku (''można przejść, ale na własną odpowiedzialność'') dogoniła nas Selene.

Czekając na nią zatrzymaliśmy się nad rzeką, gdzie starszy jegomość łowił ryby. Umiałem mu tylko powiedzieć, że jestem Polakiem, a ze mną idzie Niemka. No i się zaczęło! Skojarzył chyba nasz kraje z II wojnę światową i zaczął nadawać o rzeziach, śmierci swojej matki, a przede wszystkim o tym, że Boga nie ma więc po co nam to Camino... Nie zrozumiałem wszystkiego, a przed Katariną nie przyznałem się, że cokolwiek zrozumiałem, bo jakiekolwiek rozmowy o II wojnie światowej między nami byłyby zupełnie nie potrzebne...

To był brzydki dzień - szliśmy po smutnych miasteczkach przemysłowych, wzdłuż jakiś rur kanalizacyjnych... Nie myślcie więc, że Camino zawsze takie ładne jest...


Tego dnia zamiast planowanych 27 km wyszło nam pewnie około 35. Dziś zaczął się mój koszmar z mięśniem u lewej nogi. Ostatnie 10 km kulałem idąc pół kilometra za dziewczynami. Zaczęło się ściemniać, więc na 5 km przed końcem trasy wzięliśmy autobus i dojechaliśmy do schroniska. Niechętna temu pomysłowi Selene chciała tego dnia znów przejść 40 km, ale namówiliśmy ją, żeby jednak wsiadła do autobusu. I tak przecież przez 3 dni przeszliśmy prawie 120 km!

Santilliana del Mar to jedno z piękniejszych miasteczek jakie w życiu widziałem. Wygląda jakby czas zatrzymał się tu na średniowieczu - nie ma żadnych nowszych zabudowań!







Wieczorem poszliśmy do knajpy. Tam opowiedziałem o swoich wrażeniach - o hiszpańskim ''joy of life''. Zgodziła się ze mną Katarina, która stwierdziła, że w naszej części Europy tego po prostu nie ma. Selene potwierdziła, że Hiszpania taka jest i że bardzo to lubi. Podejrzewa, że wynika to z tego, że w Hiszpanii ludzie wychowują się i żyją na ulicy - z przyjaciółmi, znajomymi, sąsiadami. Zauważyła jednak (może z dobroci), że w Hiszpanii znacznie słabsze i uboższe niż u nas są więzi rodzinne. Jako przykład po cichu dała siebie i swoje kiepskie relacje z matką...


Brak komentarzy: