Barcelona

Bilbao-->
Jakże wielką zaletą dla miasta jest obecność morza pod bokiem! Tu zawsze można uciec przed zgiełkiem miasta, odwrócić się wręcz do niego plecami, by jedynym co było widać był bezkres morza, jedynym co czuć - jego zapach, jedynym co słychać - odgłos jego fal.



Jest październik, ale wciąż w Barcelonie jest sporo turystów. Na pewno jest ich nieco mniej niż w wakacje, mimo to sprzedawca wszelkiego rodzaju żywego ptactwa na słynnej La Rambla pozostawił odręcznie napisany po angielsku napis: ''Turysto, proszę nie traktuj naszego miasta jako parku rozrywki. Niektóre sklepy na Ramblas mają ponad 50-letnią tradycję. Zanim się tu pojawiliście byliśmy szczęśliwi. Proszę, okażcie szacunek miastu i jego mieszkańcom''. To jednak jedyny taki gest - nie spotkałem więcej oznak niechęci. W tłumie turystów trudno jest zresztą liczyć na jakąkolwiek szczerość.

La Rambla

Jest pięknie, słonecznie, ciepło - rosną palmy, cumują żaglówki, wieje łagodny wiatr od morza. Odwiedziłem targ rybno-owocowo-warzywny (Boqueria). Któż nie lubi takich miejsc? Lubią je i turyści. Szkoda jednak, że ten targ, ustanowiony w pięknej hali został tak zracjonalizowany, poukładany, czysty i pokolorowany. Tutaj nawet nie było czuć pięknego smrodu ryb! Jak oni go się go pozbyli? Niemniej na szczęście pomarańcze i śliwki które kupiłem były dość smaczne.



Boqueria

Idąc dalej słynnym barcelońskim deptakiem napotkałem się na starą jak świat grę hazardowo-łupieżczą "trzy karty", a właściwie trzy pudelka i zwinięty papier. Wszędzie działa to na podobnej zasadzie - podstawiony klient wygrywa za każdym razem lub, co też działa, jest beznadziejnym graczem i w oczywistych sytuacjach wybiera złe rozwiązania. Po chwili jest już kilku zainteresowanych skłonnych zaryzykować swoje 10 euro. Wygrywają 30, doskonale odnajdując oczywiste położenie kulki. Nagle coś się zmienia. Nagle rozdający mafioso w ciemnych okularach czaruje tak umiejętnie, że nie ma takiego, który nie dałby się nabrać. Niemiec próbuje się odkuć, ale po chwili traci kolejną stówę... Kiedy usłyszałem przed wyjazdem, że znajomy Żoliborzanin stracił w ten sposób, w tym miejscu pokaźną sumę i był z tego zadowolony, bo wziął udział w magii Barcelony uśmiechnąłem się pod nosem - toż to coś na kształt rosyjskiej mafii!

Siedzę właśnie na barcelońskiej plaży. Co poniektórzy jeszcze się kąpią - wyglądają raczej na Anglików. Po plaży chodzą Azjatki proponując masaż łydek i stóp za 5 euro. Jest wielu chętnych. Za mną właśnie odbywa się taki zabieg - oj coś czuję, że przydałby mi się nie raz taki w czasie drogi...


A na plażę idzie się spokojną, odciętą od reszty miasta dzielnicą Barceloneta. To co uwielbiam, to wąskie uliczki na których końcu widać horyzont a pod nim błękit morza...


Odwiedziłem bazylikę Santa Maria del Mar. Podobała mi się - surowy gotyk, szary budulec, majestatyczne kolumny, wysokie wnętrze, żadnych zbędnych ozdobników, złoceń - jedynie witraże były barwne. Niesamowity nastrój.


Zwieńczeniem dnia miała być Sagrada Familia. Pojawiłem się w jej okolicy gdy już zmierzchało. Jakież było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że nie jest w nocy podświetlana! W mroku widziałem jedynie zarys pięknych kształtów katedry. No cóż, suma summarum zawsze to i więcej Gaudiego niż podczas mojej ostatniej wizyty w Barcelonie (10 lat temu!), gdzie będąc jeden dzień widzieliśmy jedynie dzielnicę olimpijską i... muzeum erotyki...


A taka kapela przygrywała w porcie...



1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Kapela spooko :)
Powodzonka,Trzym sie jakos..
I pamietaj ze GOL strzelony,,
Pzdr
T