14 dzień, 22 października 2008, Almuna - La Caridad, 32 km



Ciężko było mi dziś rano zmobilizować się do drogi. Samemu jest trudniej. Spędziłem dwie noce z rzędu samotnie w schronisku. Jedyne co mnie pocieszało, to wpisy w książce pielgrzymów: dwa dni przede mną samotnie spała tu Selene, a dzień wcześniej - Santi.
Moje poranne leniuchowanie polegało na dojściu do większej mieściny - Luarki, zakupach w supermarkecie, przygotowaniu sobie śniadania, zjedzeniu go w porcie rybackim oraz wizycie w kafejce internetowej.

Mój obóz cygański w porcie

Ni stąd ni zowąd zrobiło się południe. Zacząłem kalkulować. Wyszło mi, że nie dam rady przejść całego etapu i że będę musiał zatrzymać się w schronisku w połowie. Ruszyłem żwawo z takim planem. Pomyślałem, że nie ma co szaleć i pędzić, bo w końcu - jak to mawiała Selene - ''trzeba się cieszyć Camino''. Pogoda była dziś iście bollywoodzka - czasem słońce, czasem deszcz. Po błękitnym niebie przesuwały się tumany ciemniejszych chmur, z których co i rusz coś kropiło. To niewygodne - kiedy pada, musisz założyć kurtkę, kiedy przestaje i wychodzi słońce, trzeba się rozebrać do podkoszulka, bo jest gorąco. Mimo tego dość słonecznego dnia ziemia i wszystko co na niej było jeszcze mokre. Ponieważ Camino stara się jak tylko może, by omijać asfalt i prowadzi zygzakiem wzdłuż drogi głównej, często trafiają się przejścia leśne, polne, poprzez miedze i łąki. Kilka razy zdarzyło mi się dziś, że moja noga zanurzyła się w błocie lub wodzie powyżej kostek - gdyby nie stuptuty na pewno miałbym mokro w butach.

Kiedy idzie się samemu tym czujniej wsłuchuje się w otoczenie. Santi podkreślał, że pielgrzym ma tę wyjątkową możliwość korzystania podczas wędrowania ze wszystkich pięciu zmysłów.

Warto wspomnieć o zwierzętach, które napotyka pielgrzym. Najbardziej dającymi się we znaki są psy. Te uwiązane na łańcuchach ujadają straszliwie, te biegające wolno wywołują zaniepokojenie. Teraz jednak już wiem, że te nieuwiązane są najczęściej łagodne. No, chyba, że psa spotkamy poza zabudowaniami... Pamiętam, że mieliśmy takie spotkanie idąc z Santim przez jakieś pole. Wybiegł nam nagle na drogę wielki wilczur - wydawał się dość groźny. Santi wysunął otwartą dłoń w geście ''stop, jesteśmy niegroźni'' i coś tam jeszcze mruczał pod nosem, a pies zawrócił i odbiegł. Powtarzam teraz i ja ten gest, chociaż nie wiem ile jest on wart...

Oprócz psów na polach pełno oczywiście krów, koni, osłów, owiec, kozłów, czy tam czego jeszcze co się może paść na łące. Najciekawsze są jednak zwierzęta dzikie. Tutaj królują przede wszystkim jastrzębie (na takie przynajmniej wyglądają) - jest ich tu całe mnóstwo, przy każdej wsi co najmniej dwie pary.

Kiedy idziesz po lesie co i rusz z krzaków wylatują jakieś mniejsze ptaki - to pewnie te, które dziś tak ładnie śpiewały na każdy powrót słońca. Liczebnie najwięcej jest chyba jaszczurek wszelkiego koloru i wielkości - co i rusz słychać ich szelest w liściach czy trawie.

Kiedy tak szedłem po pięknych dolinach zdałem sobie sprawę, że jednak mam siłę i że przejdę cały etap. Nie było lekko, ale dało radę. Pogoda poprawiła się i słońce zaświeciło na dobre. Do końca tygodnia ma być ładna pogoda. Jednak nawet już teraz mogę powiedzieć, że mam wielkie szczęście jeśli chodzi o aurę: na czternaście dni drogi, padało tylko przez dwa!


strumień dla pielgrzymów


W schronisku spotkałem parę starszych Anglików. Okazało się, że doszli do Santiago Camino Primitivo, a teraz wracają do Santander Camino del Norte. To nie pierwszy raz kiedy spotykam się z taką wyprawą. Wcześniej spotkałem starszą Francuzkę, która wracała właśnie do swojego domu, gdzieś w okolice Bordeaux - będzie musiała przejść ze dwa tysiące kilometrów!
Od Anglików dowiedziałem się, że do schroniska zajrzała z godzinę przed moim przyjściem Katarina. Weszła, rozejrzała się, nie spodobało jej się i zdecydowała się pojechać autobusem do następnego schroniska, tego opisywanego w przewodniku niemieckim jak świetne. Czasem mam wrażenie, że Katarina ma już dość tej drogi - chyba nie spotkała swojego Santiego...


Brak komentarzy: